
W poprzednim wpisie wspominałam o dwóch jednocześnie odbywających się w Krakowie wystawach podejmujących tematykę węgierską. Na wspólnej drodze. Kraków i Budapeszt prezentowana w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa jest właśnie drugą z nich, którą miałam przyjemność oglądania niemal codziennie przez cały okres jej trwania. Daje to możliwość przyjrzenia się wszystkim obiektom po kolei bardzo dokładnie, a zdecydowanie jest co oglądać. Należy wspomnieć, że wystawa ta była prezentowana najpierw w Muzeum Historycznym w Budapeszcie. Odniosła tam duży sukces, dlatego postanowiono pokazać ją również w Krakowie. Oczywiście jestem absolutnie beznadziejna, a moje tempo tworzenia nowych wpisów jest takie, że wystawa dawno zdążyła się skończyć nim udało mi się sklecić coś nadającego się do publikacji. Miałam duże wątpliwości czy po takim czasie w ogóle pokazywać ten wpis, ale uznałam (w zasadzie nie sama), że skoro nie udało mi się zdążyć na czas, można chociaż pokazać co na owej wystawie się znalazło.
Ekspozycja nie dotyczyła stricte sztuki, a skupiała się na ukazaniu życia codziennego w dwóch średniowiecznych miastach Europy: Budzie (wraz z Pesztem oraz Óbudą) i Krakowie. Miłośnicy rzeczy pięknych mogli jednak doskonale się na niej odnaleźć. Prezentowanych było trochę zachowanych detali architektonicznych, kafli piecowych, rzeźb, paramentyki (szczególnie zachwycająca jest późnośredniowieczna monstrancja z Muzeum Historycznego w Budapeszcie[?]!), obrazów i innych dzieł sztuki, trudnych do jednoznacznego określenia.
Tym razem chciałam zastosować inną formę niż dotychczas i nie omawiać wszystkiego po kolei częściami, gdyż nie czuję się dobrze w historii powszechnej. Skupię się zatem na tym co podobało mi się najbardziej.
Młodzieńcza zbroja Zygmunta Augusta
Chociaż wystawa w swej nazwie zawiera słowo ‘średniowiecze’, eksponaty pokazywane tamże wykraczały poza tę epokę. Ja, mediewistka z wykształcenia, upatrzyłam sobie najbardziej eksponat powstały w XVI wieku, a zatem będący już (zarówno czasowo, jak i stylistycznie — choć należy pamiętać, że granice te są bardzo płynne, zwłaszcza na naszych terenach) wytworem kolejnej epoki — nowożytności, a uściślając — okresu renesansu.
Ów eksponat to młodzieńcza zbroja króla Zygmunta Augusta. Wykonana została w 1533 roku w Innsbrucku i była zaręczynowym darem od przyszłego teścia Zygmunta, cesarza Ferdynanda I Habsburga, którego wizerunek dwukrotnie pojawił się na wystawie (na kaflach). Zbroja jest zdecydowanie bardzo zdobna i wyróżnia się spośród innych prezentowanych rzeczy na tej wystawie. Na napierśniku wygrawerowano inicjały ‘SE’ pochodzące imion narzeczonych — Zygmunta (Sigismundus) oraz Elżbiety. Te same litery znajdują się na ramionach. Na prawym S, na lewym E. Zygmunt w roku wykonania tej zbroi miał 13 lat, wobec tego, co może nie jest tak bardzo widoczne na fotografii, rynsztunek ów jest takich rozmiarów, że typowej postury dorosły człowiek miałby problem z jego założeniem (biorąc przy tym poprawkę na to, że ludzie kiedyś byli mniejsi). Zbroja ma 165 cm wysokości i waży 12 kilogramów.
Ze względu na swój charakter, nie służyła do walki, a raczej spełniała funkcję paradną. Na co dzień eksponowana jest w Węgierskim Muzeum Narodowym w Budapeszcie.





Widok Krakowa, Stradomia, Kleparza, Kazimierza i Łobzowa z atlasu Civitates orbis terrarum Georga Brauna i Fransa Hogenberga z 1617 roku

Uwielbiam wszelkiego rodzaju mapy i panoramy, a jeśli znam przedstawione na nich miejsce i umiem się w tym odnaleźć, daje mi to podwójną frajdę. Dlatego tak zachwyciła mnie panorama Krakowa z 1617 roku z Civitates orbis terrarum, atlasu zawierającego sztychy najważniejszych miast ówczesnego świata. Dzięki owej panoramie, wykonanej w technice barwionego miedziorytu możemy uzmysłowić sobie jak wiele i jednocześnie niewiele w Krakowie się zmieniło. Przykładowo Kazimierz do XIX wieku był wyspą ‘uwięzioną’ w rozdwojonym korycie Wisły, którego jedno ramie płynęło dzisiejszą ulicą Dietla (a nie jak sugeruje nazwa ulicą Starowiślną; chcących poczytać więcej o Starej Wiśle odsyłam tu). Kleparz, Łobzów oraz Kazimierz były osobnymi miastami (stąd w Krakowie mamy absurdalnie brzmiące ulice jak Krakowska, Łobzowska itd.), włączonymi do Krakowa dopiero w XVIII wieku, natomiast Stradom nie był samodzielnym organizmem miejskim, a przedmieściem.
Miasta Kraków i Kazimierz były otoczone murami miejskimi. Obecnie pozostały z nich jedynie brama Floriańska zamykająca ulicę o tej samej nazwie wraz z basztami Pasamoników, Cieśli i Stolarzy oraz kawałkiem muru. Po reszcie ostały się tylko tabliczki upamiętniające te miejsca, które możemy znaleźć wzdłuż krakowskich Plant. Uważny obserwator dostrzeże także relikty najstarszej krakowskiej bramy, zwanej bramą rzeźników, która wmurowana została w ściany klasztoru dominikanek na Gródku.

Najmniej kościołów zachowało się na Kleparzu. Spośród zaznaczonych na panoramie obecnie możemy odwiedzić jedynie kościół pw. św Floriana, który jest jednocześnie najstarszą świątynią miasta Kleparz (choć znacznie przebudowaną w XVII wieku). Przy dzisiejszej ulicy Św. Filipa, w miejscu obecnego klasztoru misjonarzy i kościoła pw. św. Wincentego wznosiła się kaplica pw. śś. Jakuba i Filipa zburzona w 1801 roku, natomiast kościół pw. św. Walentego przy ulicy Pędzichów 1, 3 zburzony w 1818 roku. Ostatni z kościołów Kleparza istniejący w mieście w czasie wykonania panoramy to kościół pw. śś. Szymona i Judy. Zburzono go w 1859 roku, a w jego miejscu wzniesiono dom zakonny dla klarysek i kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie (dzisiejsza ulica Warszawska 8).


Idąc od strony lewej (z pozycji zdjęcia, nie heraldycznie) kolejnym organizmem jest nasz piękny stary Kraków. Rozpoczyna go brama Floriańska, która jak wspomniałam, zachowała się do dziś. Nawet swego czasu jeździły pod nią tramwaje (w wyniku czego musiano powiększyć przejście)! Następnie znajduje się zakon Świętego Ducha wraz z kościołem pw. Świętego Krzyża. Kościół ocalał, natomiast klasztor rozebrano w XIX wieku i ostała się po nim jedynie nazwa ulicy Szpitalnej, gdyż duchacy byli zakonem prowadzącym szpital. W jego miejscu podziwiać możemy teatr im. Juliusza Słowackiego.
Kolejnym jest ocalały do dziś klasztor i kościół marków (jest to zakon utworzony na regule św. Augustyna), a później widnieje doskonale wszystkim znany kościół Mariacki. Jeśli zastanawialiście się kiedyś skąd wzięła się nazwa Plac Szczepański, spieszę z wyjaśnieniem. Otóż, na dzisiejszym placu znajdował się kościół pw. św. Szczepana na panoramie oznaczony cyferką 4, zburzony w 1802 roku. Wysoka wieża opisana jako Praetorium to oczywiście ratusz, z którego ostała się nam jedynie cudowna wieża (będąca zresztą jednym z oddziałów Muzeum Historycznego Miasta Krakowa), natomiast cyferka 6 to świątynia pw. św. Anny (obecnie kolegiata uniwersytecka).
Kolejnym opisanym miejscem jest istniejący po dziś dzień kościół pw. Świętej Trójcy wraz z klasztorem dominikanów przy placu Wszystkich Świętych. Plac swoje wezwanie wziął od świątyni rozebranej w latach 1835–38. Następnie ukazany jest kościół klasztorny franciszkanów, gdzie można podziwiać piękne freski Stanisława Wyspiańskiego oraz witraże jego projektu. Następna świątynia nastręczyła mi nieco trudności, więc mogę się zbłaźnić, ale podejrzewam, iż chodzi o kościół pw. śś. Piotra i Pawła. Sugerowałby to opis ‘novum templum’, bowiem panorama pochodzi z 1617 roku, a Trevano swoje architektoniczne dzieło wykańczał w latach 1608–19. Dziwi mnie natomiast jego kształt, który nie odpowiada temu rzeczywistemu. Trudno szukać w barokowej budowli schodkowych szczytów, ale być może było to uproszczenie i powtórzenie formy poprzednich kościołów. Następnie znajduje się kościół pw. św. Andrzeja, który zna każdy kto choć raz przespacerował się ulicą Grodzką, a także kościół pw. św. Marcina.

Następnie docieramy do wzgórza wawelskiego, gdzie na pierwszy rzut mamy Kurzą Stopkę wraz z zamkiem. Obok mieści się katedra pw. św. Stanisława. Następnie znajdują się dwa kościoły, których zarysy możemy podziwiać na zewnętrznym dziedzińcu, a są to kościół pw. św. Jerzego oraz kościół pw. św. Michała, oba wyburzone na samym początku XIX wieku.
U podnóży wzgórza (na dole) znajdują się królewskie stajnie, a z prawej strony klasztor reguły św. Benedykta. Na Stradomiu była jeszcze jedna świątynia. Nosiła wezwanie św. Agnieszki i istnieje do dziś w zmienionej, barokowej formie, pełniąc funkcję kościoła garnizonowego. Dziś jest to ulica Dietla 30.



I w końcu Kazimierz, ufff! Tam mamy bramę żydowską, następnie kościół pw. św. Wawrzyńca, którego obecnie już nie ma, a od którego pozostała nazwa ulicy. Działka na której wzniesiony był kościół znajduje się dziś na zbiegu wspomnianej ulicy z ulicą Dajwór. Kolejnym kościołem jest świątynia pw. Bożego Ciała, gdzie znajduje się zakon kanoników regularnych. Następnie znajduje się ratusz miejski Kazimierza, obecnie pełniący funkcję Muzeum Antropologicznego na Placu Wolnica. Dalej są Augustianie wraz z kościołem pw. św. Katarzyny i kościół pw. św. Leonarda zburzony już w 1702 roku. Następnie wznosi się cudnej urody Skałka usytuowana tuż przy bramie skawińskiej, miejsce męczeństwa św. Stanisława, patrona katedry wawelskiej oraz Polski. Obok mieścił się nieistniejący już kościół pw. św. Jakuba. Na Wzgórzu Lasoty, ukazanym na panoramie ponad Kazimierzem, widnieją jeszcze najmniejszy kościółek krakowski — wezwania św. Benedykta oraz kopiec Rękawka.
Tak szczęśliwie dotarliśmy do końca opisanej panoramy. Oczywiście kościołów i bram było znacznie więcej, aczkolwiek skupiłam się tylko na tych podpisanych, a i tak popłynęłam za bardzo. Wybaczcie, ale teraz chyba już na pewno uwierzycie mi, że mam słabość do map i panoram! Gdybyście zapragnęli przyjrzeć się tej piękności na żywo, jest to możliwe w Pałacu Krzysztofory na stałej ekspozycji, Cyberteka. Wisi w sali Civitas.
Wizerunki Stefana Batorego
Na wystawie prezentowane były także trzy wizerunki kolejnego po Zygmuncie Auguście (i chwilowej przygodzie Henryka Walezego) króla Polski, Stefana Batorego. Batory został obrany jako król w wyniku przeprowadzonej elekcji i w 1576 roku poślubił obecnego króla (nie królową) Annę Jagiellonkę. Rządził Polską przez kolejne 10 lat.
Jeden z wizerunków, szczególnie imponujący rozmiarem, to całopostaciowy portret pędzla Marcina Kobra z 1583 roku. Kober jest także autorem portretu Anny Jagiellonki w stroju wdowim, który prezentowany jest w komnatach oficjalnych królewskiego zamku na Wawelu. Oczywiście w tym przypadku sprawdza się to, że jeśli coś jest na reprodukcji paskudne albo po prostu nieciekawe, w rzeczywistości może olśniewać. Stefan jest zachwycający! Miałam to szczęście, że mogłam się wpatrywać w owo płótno godzinami i w pewnym sensie już się nim nasyciłam. Niestety oświetlenie nie było zbyt fortunne, stąd zrobienie dobrego zdjęcia graniczyło z cudem. Swobodne przyjrzenie się również było nieco utrudnione, ale jest to niestety bolączka bardzo wielu muzeów. Stefan oczywiście opuścił już Pałac Krzysztofory, aczkolwiek nie pojechał zbyt daleko, bowiem jest własnością Muzeum Historyczno-Misyjnego Zgromadzenia Księży Misjonarzy na Stradomiu.



Drugi królewski wizerunek znajduje się na przedmiocie będącym najprawdopodobniej stemplem introligatorskim wykonanym po 1597 roku, a zatem ponad dekadę po śmierci monarchy. Identyfikacja Batorego na stemplu jest prosta dzięki inskrypcji: ‘STEPH BATO REX POL PRINC TRANSIL’ co znaczy tyle, że to właśnie Stefan Batory, król Polski i książę Siedmiogrodu.

Trzeci portret jest według mnie najciekawszy (mimo tego, że kocham się trochę w tym Stefanie Kobra, a najbardziej to w Artusiu, który o Stefa jest zazdrosny), ponieważ jest to rodzaj plakietki wykonanej z polichromowanego wosku. Pochodzi z 1586 roku i jest prawdopodobnie dziełem Guilio Ricciego. Dół wizerunku jest rekonstruowany, ale góra jest jak najbardziej oryginalna. Mam pewną słabość do woskowych rzeźb, o czym wiedzą ci, którzy śledzą bloga na bieżąco i czytali wpis o tancerce Degasa.


Wszystkie trzy, a także inne wizerunki Stefana Batorego, z wyjątkiem jednego (chyba, że jakiś mi umknął), łączy wspólna cecha — na każdym z nich król przedstawiony jest w nakryciu głowy.
Kafle piecowe i płytki
Wystawa ta powinna spodobać się wszelkim miłośnikom kafli piecowych i innych ceramicznych ozdobników posadzek. Ja także należę do owych miłośników, stąd przyglądałam się tym przedmiotom wyjątkowo dokładnie. Mój największy zachwyt wzbudziły relikty ze zniszczonego przez Turków pałacu w Budzie. Znalazły się tam wyjątkowo dwa piękne ażurowe kafle, jeden z jeźdźcem na koniu pod arkadą z łukiem wygiętym w ośli grzbiet, drugi z miniaturą architektoniczną. Datowane są kolejno na trzecią i pierwszą ćwierć XV wieku.



Poniżej owych kafli znalazły się płytki podłogowe z majoliki z herbami Macieja Korwina i Beatrycze Aragońskiej powstałe około 1480–90 roku.



Bardzo spodobał mi się jeszcze jeden kafel, również z Budapesztu, pochodzący z lat 1410–20.

Była tam też cała masa innych kafli, ale z uwagi na odbijające się światło i szkliwioną powierzchnię przedmiotów, nie byłam w stanie zrobić im zadowalających mnie zdjęć, stąd daruję ich wrzucanie.
Detale wszelakie
Detale wszelakie to po prostu pozostałości kapiteli kolumn, fragmenty rzeźb czy inne architektoniczne pozostałości. Tego także troszkę na wystawie było. Czasem niepokoję się o swoje zdrowie psychiczne, ponieważ jakoś ta fragmentaryczność bardzo mnie urzeka, chyba bardziej nawet niż gdyby rzeczy te były zachowane w całości. Największe wrażenie zrobiły na mnie główki ocalałe z budapesztańskiego pałacu, o którego kaflach i płytkach podłogowych wspomniałam powyżej. Zwłaszcza jedna jest wyjątkowo piękna i wzbudziła mój zachwyt od pierwszego spojrzenia. Jest to fragment rzeźby przedstawiającej kobietę (tudzież dziewczynkę, gdyż jej rysy są bardzo delikatne) w chuście.


Jeśli jesteśmy już przy fragmentaryczności, urzekła mnie również gablota z terakotowymi pozostałościami figur z klasztoru karmelitów w Budapeszcie. Jak rzecze katalog, owe rzeźby były prawdopodobnie elementami wielofigurowego ołtarza bądź rzeźby. Może być również i tak, że powstały one w warsztacie Wita Stwosza, bo w tym czasie jego syn, Andrzej, był przełożonym zakonu.


Monstrancja
Monstrancja ta zachwyca swoją rozbudowaną formą i rzuciła mi się w oczy już na początku wystawy. Wykonana została prawdopodobnie dla Klarysek, o czym mają świadczyć postacie św. Klary oraz św. Urszuli. Jest to późnogotyckie dzieło datowane na początek XVI wieku.

Kur bractwa kurkowego
Bractwo kurkowe kojarzy mi się z dziwnymi strojami, strzelaniem i starszymi panami. Może jestem ignorantką, ale za to doceniam pięknego kura, który prezentował się niczym gwiazdor w jednej z gablot, a który jest własnością Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Jest absolutnie cudowny i straszny z niego uwodziciel, bowiem nie można oderwać od niego wzroku. Kur był darem dla bractwa od Rady Miejskiej Krakowa. Został wykonany w 1564/65 roku w Krakowie przez Giana Giacopo Caraglio, włoskiego złotnika. Wykonany został ze srebra uzupełnionego kamieniami szlachetnymi, które wprawiono w oczy ptaka i koronę.


Korona Marii
Chyba jest ze mnie pewnego rodzaju sroczka, bo wszelkie świecidełka bardzo mi się podobają. Logicznym jest zatem, że wpadłam w zachwyt po zobaczeniu korony Marii. Jest to już zdecydowanie ‘pośredniowieczny’ wyrób, bowiem pochodzi z 3 ćwierci XVII wieku. Kiedyś cudo to wieńczyło głowę Matki Boskiej w Ołtarzu Mariackim, ale zdjęto ją podczas jego renowacji w latach 1867–71. Od tego czasu przechowywana jest w skarbcu kościoła mariackiego.


Biżuteria i hazard
Druga część wystawy, umieszczona w piwnicy, poza cudnymi Stefanami oraz zbroją Zygmunta Augusta, skrywała skrzące się piękności. Wśród nich znalazł się między innymi przenajpiękniejszy (o matko, ale słowo) wisiorek z opalami z XVI/XVII w. Uznaje się, że piękność ta należała do Izabeli Jagiellonki (pierwsza poł. XVI w.), królowej węgierskiej (żony Jana Zapolyi), jednakże zastosowane tam rozwiązania konstrukcyjne są późniejsze. Mógł on zatem należeć do bratanicy Stefana Batorego, Gryzeldy Batorówny.


W gablocie cudowności znalazła się też uroczo krzywa solniczka, która bardzo mnie wzrusza. Wykonana została w połowie XVI w. Prawdopodobnie należała ona do wspominanej powyżej Izabeli Jagiellonki, o czym świadczy inskrypcja wyryta na krawędzi solniczki. Są jednak wątpliwości czy owa inskrypcja jest oryginalna, zatem to jak było na prawdę pozostanie zapewne w sferze domysłów.

W tytule tej części pojawił się też hazard, bowiem na wystawie eksponowanych było troszkę umilaczy czasu. Mój aparat jednak dał ciała, więc pokażę Wam jedynie karty z XVI wieku. Talia składa się z 27 kart (nie wiem czy taka była ich ilość czy tyle przetrwało) wykonanych w technice miedziorytu. Niektóre mają bardzo ładne obrazki, co starałam się uchwycić na fotografiach.



Mogłabym pisać tak jeszcze długo, ale czas na koniec tego wpisu, bo inaczej nigdy bym go nie skończyła. Jest to zdecydowanie subiektywny wybór prac z minionej już wystawy, ale mam nadzieję, że przypadł Wam on do gustu. Jeśli odwiedziliście tę wystawę i spodobało Wam się coś czego nie zamieściłam, zachęcam do komentowania. Tu i na Facebooku :) Oczywiście do wystawy wydano katalog, który wyjaśnia wszystkie historyczne zawiłości oraz zawiera dużo informacji na temat pochodzenia większości eksponowanych przedmiotów.
Niestety jeszcze nie byłem w żadnym muzeum za granicą, ale to też się różni od tego co proponują muzea na północy. Warto zapoznać sie i dotknąć choć odrobiny historii.