Zaniedbałam ostatnio bloga, to fakt, ale postanowię się poprawić. Jako, że październik już coraz bliżej, być może uda mi się wrócić do dawnego rytmu pisania, ze względu na studia, które jakoś tak motywują do skrobania notek. Poza tym zbliżam się do pięknej i okrągłej liczby 100 wpisów! Ostatnie wieści blogowe zdominowane były przez zwierzątka, a przecież uparłam się na pisanie o zamkach i rezydencjach Polski. Stąd chciałam dziś napisać o zamku w miejscowości Toszek. Nosiłam się z zamiarem napisania o niej już 2 miesiące i nawet miałam pootwierane specjalne strony w przeglądarce, ale jakoś ciągle coś zajmowało mi czas i nie było kiedy usiąść na spokojnie, by opowiedzieć trochę historii i zaprezentować ten obiekt. Jako, że zgubiłam moją cudowną książkę o zamkach (nie permanentnie, po prostu gdzieś ją położyłam i nie pamiętam gdzie), musiałam się obejść bez niej, ale na szczęście internet pełen jest informacji, a na nieszczęście ciągle nie stać mnie na Leksykon zamków w Polsce.
Początki osadnictwa na tym miejscu sięgają prawdopodobnie X wieku. Wtedy powstać miał gród, którego istnienie potwierdzają dopiero dokumenty z roku 1222, wspominające o kasztelanie Jakubie rezydującym tamże. Murowaną budowlę wzniesiono na przełomie wieków XIV i XV i otoczono ją murem obwodowym na nieregularnym rzucie. Wjazd do zamku prowadził od wschodu, przez most ponad fosą.
W późniejszych czasach trafiał on w ręce kolejnych książąt śląskich, by w XV wieku, za panowania księcia Przemysława z linii oświęcimskiej, osiągnąć swój największy rozkwit. Przemysław nie tylko odbudował zamek po najazdach husyckich, ale również uczynił z niego murowaną rezydencję, gdzie osiadł na stałe. Następnie (nie bezpośrednio) toszeckie dobra trafiły w ręce Habsbugrów, którzy wydali je w zastaw Fryderykowi von Redernowi w 1557 roku. Zamek kilkadziesiąt lat później zakupiony został przez jego syna. Po pożarze, który miał miejsce w 1570 roku, rodzina Redernów odbudowała zamek, a także rozbudowała, czyniąc z niego renesansową rezydencję, a także wzbogacając budynek bramny o zabudowania mieszkalne z dwoma charakterystycznymi, cylindrycznymi basztami. Dobudowano także podzamcze z bastejami — dwoma na narożach, dwoma przy bramie wjazdowej.
Następnie właścicielami włości w Toszku została rodzina Colonne, dzięki której zamek przeżył kolejny rozkwit, głównie ze względu na przebudowę trwającą w latach 1650–1666. Modernizacja ta uczyniła go jedną z najbogatszych rezydencji Górnego Śląska. Na narożach nowego budynku mieszkalnego były czterokondygnacyjne wieże na rzucie kwadratu. Nowe wieże uzyskała także brama. Ponadto jedną z bastei podzamcza dobudowano niewielki budynek, który zamieszkiwał burgrabia.
Colonnowie sprzedali zamek na początku XVIII wieku, by w końcu, w 1797 roku trafił on do rodziny Gaschinów. W 1811 roku wybuchł tam ogromny pożar, który zamienił elegancką rezydencję w ruinę, którą pozostawał do lat 1957, kiedy rozpoczęto jego częściową odbudowę. Po owej pogorzeli obecni właściciele przenieśli się do nowowybudowanego dworu. Ostatnim prywatnym właścicielem zamku (a w zasadzie jego ruin) był hrabia Kurt Hubert Guraga. Obecnie mieści się tam Centrum Kultury Zamek w Toszku.







Poza fotografiami ukazującymi aktualny stan tego architektonicznego założenia, piękna porcja starych zdjęć i makiet znaleziona na jak zwykle niezawodnym portalu Fotopolska :)




Jak widać, zamek przeszedł pewną metamorfozę, jednakże jak można dostrzec na archiwalnych zdjęciach, nie dokonano tam radykalnych zmian. Miejsce bardzo urokliwe, na pewno godne odwiedzenia, a że mam niedaleko ze swojego rodzinnego miasta, na pewno kiedyś się tam udam. Wszelkie aktualności, jak i bardziej szczegółową historię można odnaleźć na oficjalnej stronie tego miejsca.
Oczywiście są także legendy, a w zasadzie jedna dotycząca złotej kaczki. Za panowania rodziny von Gaschin zamek nawiedził wielki pożar, o którym wcześniej wspominałam. Wedle podań miała być to kara dla rodu za ‘zmienieczczenie’ swego nazwiska, by przypodobać się Niemcom. Gaszyńscy, jak ponoć brzmiało pierwotnie ich miano, posiadali złotą kaczkę, która miała być prezentem ślubnym dla księżniczki Giseli od hrabiego Leopolda. Kaczka siedząca na 11 złotych jajkach była najcenniejszą pamiątką rodzinną, toteż gdy wybuchł pożar, który swe źródło miał w skrzydle z sypialnią hrabiny, ta chwyciła kaczuszkę i pobiegła do ukrytego przejścia w podziemiach (nie widząc już innej drogi ucieczki). Następnego dnia nieprzytomną hrabinę odnaleziono kilka kilometrów od zamku bez najcenniejszego skrabu. Pani zamku w niedługim czasie zmarła, nie odzyskawszy zmysłów. Kaczka podobno wciąż czeka na znalazcę wśród lochów toszeckiego zamku, jednakże musi on, wedle ludowej legendy, spełnić specjalne warunki. Otóż, przede wszystkim, musi urodzić się w niedzielę, a ponadto wejść do lochów w Wielkanoc oraz powinien także znać specjalne zaklęcia rytualne. Więc jeśli ktoś z Was spełnia powyższe wymagania, może śmiało ruszać na poszukiwania złotej kaczuszki z 11 jajami. Ja niestety odpadam, bowiem narodziłam się we wtorek :(
Mam nadzieję, że i ta rezydencja przypadła Wam do gustu :)